piątek, 27 grudnia 2013

Baśń o życzeniu pewnej dziewczyny

A było to tak...
Gdzieś w odległym królestwie, u podnóża gór stała drewniana chatka. Nie była ona duża i prawie ginęła pod gęstym, białym puchem jaki zawsze pokrywał tę część świata. Nie oszczędzał nikogo, ani ostrych czubków, ani rosnących wokół jodeł, ani małej chatki zamieszkanej przez trzy osoby. Było to małżeństwo badaczy Heartfillia wraz z ich malutką córeczką - Lucy. Był to pierwszy raz kiedy widziała ona prawdziwy śnieg w takiej ilości, a dodatkowo świętowali właśnie Boże Narodzenie.
Malutka blondynka stała na krześle przy oknie, tak żę niemal dotykała nosem szyby. Z zafascynowaniem istniejącym jedynie u dzieci oglądała wirujące w ciemnej nocy płatki. Jej matka podeszła do i niej pocałowała ją w jasną główkę.
- O czym myślisz? - spytała córeczki.
- Dzisiaj daje się ukochanym ludziom prezenty, prawda? - spytała, na co jej matka pokiwała głową. - W takim razie chcę, żeby rodzice znaleźli dziką bestię, której szukają.
- Masz na myśli Smoka? - spytała z uśmiechem jej matka.
- Będziecie wtedy szczęśliwi! A życzenie powiedziane do spadającej gwiazdy musi się spełnić.
- Kochanie, nie marnuj życzeń na nas. Życz sobie tego, czego chcesz.
- Czego chcę...
- Napewno coś takiego znajdziesz. - powiedziała kobieta, mierzwiąc jej włosy.
- Coś czego chcę... - dziewczynka złożyła swoje drobne dłonie jak do modlitwy i zamknęła oczy - W takim razie...
~*~
A jest tak...
Minęło trzynaście lat od tamtej chwili. Lucy jest już młodą kobietą, a jej ukochani rodzice nie żyją. Ostatni raz widziała ich tamtej nocy, kiedy położyli ją spać. Byli oni naukowcami i następnego dnia ruszyli na badania. A były to nie byle jakie badania, miały na celu udowodnić istnienie smoków. Był to życiowy cel tej dwójki, a przez pewne plotki przyjechali w to miejsce. I tu mieli pozostać już na zawsze...
- Apsik! Właśnie dlatego nie cierpię zimy. - mruknęła pod nosem blondynka, podciągając wyżej swój biały szalik. Strzeliła lejcami, chcąc pogonić ciągnącego jej sanie konia. - Wszędzie śnieg i mróz, oraz ci ludzie mówiący o magi świąt. Też mi coś. Jak te święta mają magię, to niech ześlą jakiś cud! - jakby na zawołanie koń dziewczyny spłoszył się i stanął dęba. - Spokojnie Alba, spokojnie. - zawołała do swojego podopiecznego, po czym zaciągnęła hamulec w saniach i poszła sprawdzić co go takprzestraszyło.
Przykryty białałym puchem na środku drogi leżał trup człowieka. Był niesamowicie blady, a na szyi pozostały resztki zmarźniętej krwi. Dziewczyna odgarnęła trochę śniegu i przyjrzała się twarzy zmarłego. Był mniej więcej w jej wieku, umięśniony, z burzą różowych włosów. Jeszcze nigdy nie widziała człowieka o takich włosach. Jedynie kuzyn jej znajomego sprzedawcy miał białe włosy, ale tylko dlatego że je farbował. Kiedy chciała już odejść i wrócić w końcu do domu, palce u dłoni chłopaka poruszyły się. Nie jakoś niezwykle mocno, ale dość by mogła zauważyć to kątem oka.
- Więc jednak żyjesz. - dziewczyna spojrzała na swoje sanie, a potem na powrót na chłopaka i westchnęła - Będę tego żałować...
Z dość sporym trudem zaciągnęła ciało chłopaka na sanie, układając go między mnóstwem swoich zakupów i opatuliła szalikiem. Strzeliła w powietrzu batem, a jej koń zaczął truchtać w kierunku domu.

~*~

Kiedy pierwszy raz otworzyłem oczy, zobaczyłem dziwne stworzonko. Miało błękitne futerko i trójkątny pyszczek. Wpatrywało się we mnie z zaciekawieniem wymalowanym w czarnych oczkach, przypominających paciorki.
- W końcu się obudziłeś. - dotarł do mnie wysoki, kobiecy głos. odwróciłem głowe w jego stronę.
Należał do średniego wzrostu dziewczyny, o sięgających połowy pleców jasnych włosach. Blask z kominka rzucał cień na jej delikatną i łagodną twarz, w tej chwili pełną zatroskania. Ubrana była w sięgającą kostek niebieską spódnicę i białą bluzkę z długimi rękawami, ledwie opinającą jej dośc sporych rozmiarów klatkę piersiową.
- Happy całą noc spał przy tobie, chyba cię polubił. - stwierdziła, zdejmując znad paleniska parujący kociołek. Nalała dwie miski zupy i jedną z nich podała mi. Nie wiedząc co powinienem zrobić, wziąłem ją w ręce i wpatrywałem się w pływające w niej kawałki roślin i zwierząt.
- Jak masz na imię? - spytała.
- I...mię? - powtórzyłem za nią, niepewny tego co usłyszałem.
- No imię. Ja jestem Lucy, a to - pogłaskała błękitne stworzenie po łepku - jest mój kot Happy. A ty?
Milczałem nie wiedząc co odpowiedzieć. Nie miałem pojęcia o co jej może chodzić. Nikt nigdy nie dał mi czegoś takiego jak imię...mówiono do mnie czasami Atsui aka Natsu - Gorący jak Lato. Może o to jej chodzi?
- Atsui aka Natsu.
- Atsuaka Natsu? Dobrze, więc Natsu...Dlaczego do jasnej cholery leżałeś na drodze do mojego domu, bez ubrań, pieniędzy i do tego ranny?! - wydarła się, chyba wprawiając w trzęsienie całą okolicę.
- Nie wiem. Ja...nic nie pamiętam.
- Łżesz. - burknęła mrużąc oczy. Przypominały one kolorem korę drzewa.
- Nie umiem...nie umiem ci powiedzieć. Ja...kim ja jestem...i co tu robię?
- Znalazłam cię nieprzytomnego na środku drogi. Nie miałeś ubrań i ktoś zranił cię w szyję. Chyba zostanie ci blizna.- odruchowo podniosłem dłoń by dotknąć rzeczonego miejsca jednak trafiłem na coś z goła innego. Było białe i miękkie w dotyku, oraz okalało całą moją szyję. - Możesz go zatrzymać jeśli chcesz. Jak tylko poczujesz się lepiej robisz stąd wypad.
- Wy...pad? - spytałem przechylając głowę. Jeszcze nidgy nie słyszałem takiego słowa.
- Tak, wypad! I to w trymiga! A jak nie, to pomoże ci w tym mój pantofel!
- Try...mi...ga?
- Jesteś opóźniony czy co?! Opuszczasz to miejsce tak szybko jak się da, dotarło?! - wydarła się, a ja poczułem jak falują mi włosy. Moje ciało odruchowo pokiwało głową w górę i dół, choć nie wiem po co. Lucy najwidoczniej to zadowoliło, bo wygięła usta ku górze. - Jedz bo wystygnie. - ponownie spojrzałem na miskę.
Co właściwie...znaczy "jeść"?
- Daj mi to! - burknęła wyrywając naczynie z moich rąk.
O co chodzi? Najpierw mi je daje, a teraz zabiera?
- Otwórz usta. - posłuszny wykonałem jej polecenie. Zaraz po tym wsunęła mi coś do ust. - A teraz zamknij. - jęknęła gdy długi czas już tak siedziałem. - I przełknij. - ciecz spłynęła w dół gardła. Nie była czymś niezwykłym, ale trochę przygaszała mój żołądek. - I jeszcze raz!
Powtarzaliśmy tę czynność, aż miska stała się pusta. Wtedy to jęknęła i klnąc pod nosem wstała. Korzystając z okazji poszedłem jej śladem. Zatrzymałem się dopiero, gdy kątem oka zobaczyłem mężczyznę. Stał po mojej prawej, bez ubrań i udawał, że mnie nie widzi. Kiedy tylko poruszyłem się, on zrobił to samo, a kiedy stanąłem on też. Nie wiem czemu starał się mnie tak przedrzeźniać, miał nawet włosy tego samego koloru.
- Przestaniesz się tak gapić w to lustro!

***

Od tamtej chwili minęły trzy lata. Już nie jestem tak głupi jak wtedy. Wiem o wiele więcej rzeczy dotyczących świata. Nauczyłem się tego wszystkiego od niej, od Lucy. Pozwoliła mi tu zostać, pod warunkiem, że będę jej pomagać przy domu. Tak więc naprawiałem dach, drzwi, czyściłem jej konia, rąbałem drewno, a kiedy było cieplej zajmowałem się polem. Kiedyś jeździłem jeszcze do miasta, ale po którymś z kolei wypadzie kazała przestać mi tam chodzić. Byłem wtedy niezwykle głupi, kupowałem mnóstwo niepotrzebnych rzeczy i dawałem się naciągnąć przez chciwych ludzi. Dalej jednak nie wiem kim tak naprawdę jestem, jak znalazłem się na tamtej drodze i dlaczego. Nikt w mieście mnie nie znał, ani nie oczekiwał kogoś takiego jak ja. Może to miała być jedna z tajemnic, których nigdy się nie rozwiąże? Nie przeszkadzało mi to, tak długo jak mogłem mieszkać razem z Lucy, Happy'im i Albą, oraz nosić ten biały szalik, który podarowała mi tamtego dnia - dnia, od którego jesteśmy razem.
Kiedy wróciłem wieczorem do domu, siedziała przy kominku wpatrzona w ogień. Happy zeskoczył z jej kolan by połasić się do mych stóp.
- Czy jest coś jeszcze do zrobienia? - spytałem jej.
- Usiądź proszę.
Powiedziała to tak smutnym tonem, że nie mogłem jej odmówić. Nie był to ton "mojej Lucy". "Moja Lucy" wydarłaby się na mnie, jęknęła że zajęło to tak dużo czasu i zaczęła klnąć. Osoba przede mną była "sezonową Lucy". "Sezonowa Lucy' pojawiała się raz do roku, kiedy śnieg zaczynał gęściej sypać. Była wtedy wyciszona i mówiła niewiele, niemal nic.
- Niedługo śnieg zasypie góry. Wiesz co to oznacza?
- Nadchodzą mrozy, trzeba włożyć mech między belki.
- To też. Ale dla mnie to oznacza kolejny rok utraty ważnej rzeczy.
- Lucy coś zgubiła? I gubi to co roku? Dlaczego wcześniej nie powiedziała? Poszukałbym i nie byłaby smutna.
- Nie możesz tego znaleźć. Bo te osoby już nigdy nie wrócą. Za każdym razem, gdy śnieg zaczyna sypać przypomina mi się ich utrata.
- Utrata czego?
- Moich rodziców. - odparła dziewczyna, opatulając się bardziej brązowym szalem. - Właśnie w taką pogodę widziałam ich ostatni raz. Wyszli wtedy z domu i już nigdy nie wrócili.
- Lucy miała rodziców? Lucy nie była jak ja od zawsze sama.
- Bezczelny. - jej dłoń zostawiła pulsujący, czerwony ślad na moim policzku. "Moja Lucy" postanowiła się na chwilę pokazać. - Nie byłam. Miałam piękną matkę i kochającego ojca. Ale straciłam ich, tak jak ty swoją przeszłość. - powiedziała jednym z tych tonów, po których zwykle następował płacz. Nienawidziłem oglądać jej płaczącej.
- Lucy, przepraszam za moje słowa.
Nie wiedziałem do końca za co przepraszam, ale kobiety zwykle czuły się lepiej po usłyszeniu tego słowa.
- Nie szkodzi. Nie będziesz tego robić na przyszłość, prawda? - spytała z czymś, co określała jako "ton nadziei".
- Lucy, nie do końca z tobą było tak jak ze mną. Straciłem przeszłość, to prawda i pewnie nigdy jej nie odzyskam. Ale za to dostałem przyszłość z tobą. Nie sądzę by mogło spotkać mnie coś lepszego. Nawet gdybym odzyskał pamięć, to życzyłbym ją sobie znowu stracić tylko po to by móc być z tobą. Jesteś dla mnie najważniejszą osobą.
Chyba zrobiło jej się zimno, bo jej twarz przybrała kolor dojrzałego jabłka. Powinienem był wrzucić  więcej drewna do paleniska.
- Wiesz, życzenia się nie spełniają. Kiedy byłam małą dziewczynką chciałam się zakochać w smoku. Teraz szczerze ich nienawidzę.
- Smo...ki? - powtórzyłem za nią niepewny, słysząc obce słowo.
- Ach wybacz, nigdy ci o nich nie mówiłam. Smoki to legendarne stworzenia, które posiadły moc wszystkich żywiołów. W zależności od miejsca, były w stanie móc panować nad innym. Na ten przykład - te z środowiska wodnego opanowały mistrzowsko sztukę wiatru, a te z wulkanów sztukę wody. Nikt do końca nie wie jak wyglądają i co potrafią, ale uważa się że przypominają jaszczurki z głową wielbłąda lub konia...
Gdy tylko zgłębiała się w swoją opowieść, moją czaszkę zalewały kolejne obrazy. Były tam ogromne stworzenia pokryte łuskami, podłoga biała jak śnieg i ściany jak nocne niebo. A ja stałem w samym centrum, otoczony przez wszystkie te bestie...
- Och, wybacz. Chyba trochę przesadziłam z całą tą wiedzą na raz. Nawet dla mnie to by było za dużo. - powiedziała szybko dziewczyna, po czym wstała z bujanego fotela. - Dobranoc Natsu. - i z tymi słowy skierowała się do izdebki służącej jej za sypialnię.
Jeszcze przez jakiś czas siedziałem w miejscu, zbierając to co zobaczyłem. Czy to była moja wyobraźnia, czy też kawałek wspomnień? Byłem tam gdzie te smoki i badałem je? Czy spotkałem może rodziców Lucy? Spojrzałem w płomienie dogasającego kominka, a moją głowę znów rozsadził ból. Znowu było tam to pomieszczenie, wokół pełno tych bestii. A ja jeden stoję w centrum. Jeden z nich rozwarł paszczę, a z niej niczym rzeka po roztopach popłynął ogień.
Obraz zniknął, a wraz z nim ból głowy. Po całym moim ciele spływała woda, dopiero po chwili zrozumiałem że to pot. Myślałem, że wydziela się on tylko po ciężkiej pracy i przy strachu. Jeśli się nie boję i nie jestem zmęczony, to czemu się pocę?
Poszedłem do pokoju Lucy, z zamiarem wyjaśnienia tego. Odkąd pamiętam tłumaczyła mi wszystko, o co tylko ją spytałem. Jasne, zdażały się rzeczy, których nawet ona nie wiedziała, jednak były nieliczne.
Szturchnąłem delikatnie jej ramię, a ona tylko mruknęła przez sen. Jej dłoń wysunęła się w moją stronę, jakby czegoś szukała.
- Nie...odchodźcie... - mruknęła przez sen. - Mamo...tato...zostańcie...
Gdybym tylko wiedział jak ją pocieszyć. Wciąż nie jestem wystarczająco mądry by to zrobić.
 - Natsu... - usłyszałem swoje imię, tak cicho że nie byłem tego do końca pewny. - Natsu...proszę, nie odchodź...
Złapałem ją za wyciągniętą dłoń i ścisnąłem.
- Lucy, nigdzie się nie wybieram. Wystarczy, że złapiesz mnie za rękę, a nie pozwolę sobie odejść. W ten sposób zawsze będziemy razem.
Uśmiechnęła się przez sen i ścisnęła delikatnie moją rękę. Starając się jej nie obudzić, odłożyłem ją spowrotem i wyszedłem na dwór się przewietrzyć. Byłem pewien, że chłodne powietrze dobrze mi zrobi. Nie uszedłem jednak kilku kroków, kiedy ból głowy powrócił. Upadłem na kolana, a śnieg zawirował wokół mnie.
Złamałeś nasz kodeks, Gorący jak Lato! - zawołał jeden z jaszczurów.
 - Ja? Co ja...niby zrobiłem?
Nasze prawo stanowi, nie wolno nam ingerować w sprawy dotyczące ludzi. Ani ich życia, ani uczuć, ani ich śmierci.
- Ale co ja...
Kiedy odebrałeś życie tamtej dwójce, złamałeś je!
Ja, odebrałem komuś życie...i one mnie osądziły. Czemu...czemu to zrobiły?! Czemu pomyślałem o czymś takim?! Jak?!
spojrzałem w doł i dostrzegłem ogromne pazury. Przypominały te, które miał Happy, jednak były znacznie większe. Odskoczyłem z przerażeniem, a wokół mnie rozległ się ryk ranionego zwierzęcia. Kątem oka dostrzegłem mój szalik leżący na śniegu i rozerwany na kawałki.
Muszę bronić Lucy! Nie pozwolę by ta bestia...ten smok ją miał!
- Lucy! - krzyknąłem z całych sił. - Tu jest smok!
~*~
Tonęłam po raz kolejny w tym koszmarze, jednak teraz było coś innego. Coś chwyciło moją rękę, było to niesamowicie ciepłe...ciepłe i czułe.
- Lucy, nigdzie się nie wybieram. Wystarczy, że złapiesz mnie za rękę, a nie pozwolę sobie odejść. W ten sposób zawsze będziemy razem.
Znałam te słowa. Były w piosence, którą mama czasem nuciła. Pamiętam tą piosenkę. Była bardzo smutna, jednak kiedy mama ją śpiewała wydawała się być szczęśliwa. A tak długo jak była szczęśliwa, była też cała nasza trójka. Ciepło okalające moje dłonie zniknęło, a zastąpił je pełen przerażenia krzyk. Z niesamowitą prędkością usiadłam na  łóżku, rozglądając się wokół.
- RUUUUUUUUzzzzzzzzzyy! RAAAAAAAAUUUUUUUUURUUUUUCH!
Nie namyślając się wiele, wzięłam starą strzelbę i wyszłam przed chatkę. Moim oczom ukazała się prawdziwa bestia. Miała jakieś trzy metry wysokości, prostokątną głowę osadzoną na łabędziej szyi, wielkie rogi na głowie, pazury długości mojego ramienia, a całe ciało pokryte łuską, której blask księżyca nadawał różowy odcień.
Choć nigdy żadnego nie widziałam, mogę powiedzieć to z pewnością. Oto jawi mi się smok. Jednak tym co zmroziło mi krew w żyłach nie była jego wielkość, zęby czy pazury tylko rozszarpany szalik Natsu leżący u jego stóp.
- Co zrobiłeś z Natsu ty bestio?! - Stworzenie nachyliło łep w moją stronę i ryknęło. - Zabiję cię. Zabiję całą waszą rasę! Potraficie tylko odbierać ludziom to co kochają! - wybuchnęłam i strzeliłam na oślep, trafiając w szyję. Dziwnym trafem kilku łusek w tym miejcu brakowało, przez co jego skóra była odsłonięta.
Przez chwilę patrzył w moją stronę z czymś przypominającym ból w oczach, po czym opadł na wszystkie cztery łapy. Jego łeb znalazł się naprzeciw mnie, także mogliśmy patrzeć sobie w oczy.
- ...ra...szam... - wydukał, po czym rozłożył skrzydła i wbił się w powietrze znikając w mrokach nocy.

Dopiero teraz wszystko nabrało sensu. Nigdy nie byłem człowiekiem, byłem smokiem. Zabiłem dwoje ludzi, których spotkałem w górach. Król Górskich smoków, a mój ojciec - Igneel - postanowił mnie za to ukarać. Miałem zostać przemienionym w człowieka i żyć jak oni, chyba że zrozumiem największą siłę ludzi. Wymazano moje wspomnienia, bym mógł w pełni to zrozumieć. Tylko, że największą karą jaką mi wymierzyli nie był ludzki żywot. Był nim długi smoczy żywot bez osoby, którą kochasz. Bo to właśnie miłość daje ludziom taką siłę.
Lucy, powiedziałem "Nie pozwolę temu odejść,złap mnie za rękę" i "Zawsze będziemy razem"...Przepraszam, okłamałem cię...

***

- Apsik! Nienawidzę zimy! - jęknęła po raz kolejny staruszka, jadąca na dość zniszczonych saniach do swojego domu, ciągniętych przez równie wynędzniałą szkapę. - Zima zabiera ludziom wszystko co dobre i przyprawia o przeziębienie. - klnęła pod nosem, popędzając jednocześnie swojego konia. - Czemu ja się tak śpieszę? I tak nikt już nie odpowie mi "hokari", kiedy zawołam wesoło "tadaima". Samotność jest do bani!

Nie był to pierwszy raz gdy tak klnęła. Wszyscy okoliczni mieszkańcy się do tego przyzwyczaili. Jak również i do jej dziwnej opowieści, o smoku który nawiedził jej pole. Nikt w to nie wierzył, ale kiwali zgodnie głową tłumacząc to tym, że zwariowała. Ci bardziej życzliwi płacili jej parę groszy za wysłychanie śpiewanej przez nią piosenki. Dawniej prezentowała szeroki repertuar i ludzie z chęcią słuchali każdej, nigdy nie mając okazji usłyszeć dwa razy tej samej. Jednak odkąd znowu została sama była w stanie zaśpiewać tylko jedną. Legenda głosi, że śpiewała ją nawet na łożu śmierci. Ponoć jej głos dalej pobrzmiewa w dolinie, niosąc historię smutnej miłości.
Nadstaw ucha drogi czytelniku, bo może i ty ją kiedyś usłyszysz. Kiedy to zrobisz, posłuchaj jej przez chwilę lub dwie. A jeśli będziesz dość odważny powiedz życzenie. Wiedz, że z pewnością się ono spełni jednak nie licz, że dokładnie tak jak sobie zażyczysz...

<nutka>
Te dni,w których już mnie nie kochasz
I nie jestem już dla Ciebie skarbem
Teraz jestem tu całkiem sama

Co mi powiedziałeś, kiedy odchodziłeś?

Słowa zawisły gdzieś miedzy nami i nigdy nie dotarły
Wiem, że moje sny i życzenia są tylko iluzją,

ale jeszcze nie mogę z nich zrezygnować

Właśnie w ten sposób ty,
zostawiłeś mnie w końcu złą i we łzach
Jednakże wyraz twojej twarzy
kiedy mówiłeś "Przepraszam",
Pokochałam go...

Powiedziałeś "Nie pozwól temu odejść,złap mnie za rękę"

I "Zawsze będziemy razem"
Twoje ręce, kiedy je trzymałam, były ciepłe i czułe 


Nie pozwól mi odejść!
Przytul mnie czule, z mocą całego serca.
Pragnę być w twych ramionach
Wspólnie, dotykając się naszymi czołami, zasnęliśmy.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------
1. Przeprzaszam za długą nieobecność
2. Przepraszam za średnią jakość tego oneshoot'a
3. Przepraszam za błędy(jest 03:13 i chyba chce mi się spać)
4. Wesołych świąt
5. ... zapomniałam...
6. Prezent dla fanów Nalu, choć wiem że dość mierny.
7. Enjoy!
Mami

piątek, 5 lipca 2013

Seiyu żarty - Rie Kugimiya

Dla Tristezzy
Mam nadzieję, że sprosta twoim oczekiwaniom :) 
 
Mały, błękitny kotek o imieniu Happy chodził po mieście, próbując znaleźć swojego narwanego partnera, Natsu. Rozdzielili się w tłumie, kiedy chłopak wyczuł jakieś przekąski i puścił się do nich biegiem. Happy szybko stracił go z oczu i tak o to od godziny próbował go już znaleźć.
- Natsu! Natsu! - wołał swojego przyjaciela - Gdzie jesteś?! Auch!
Kotek pisnął, gdy zderzył się z jakimś obiektem. Okazała się nim być malutka dziewczyna, niższa nawet od
Levi, o długich, różowych włosach w białej bluzce i czarnej spódniczce oraz pelerynie.
- Co ty wyprawiasz?! Nienawidzę takich kundli jak ty!
- Ale ja jestem kotem. - stwierdził z wyższością Happy. - Ta dziewczyna jest głupsza nawet od Lucy. - dodał już ciszej.
- Co żeś o mnie powiedział, kundlu?! - krzyknęła na cały głos. Ludzie na ulicy spojrzeli zaciekawieni w ich stronę. - Śmiesz obrażać mnie, Louise Francoise Le Blanck de La Valliere?! - wyciągnęła spod peleryny różdżkę. - Gorzko tego pożałujesz...
- Ty to wszystko pamiętasz? - spytał ze zdziwieniem kotek.
- Giń! - podniosła różdżkę nad głowę i już po chwili zgromadziła się tam olbrzymia ilość magi.
- Przepraszam! - zawołał z przerażeniem Happy, po czym odwrócił się i zaczął uciekać. Jednak spodziewany atak nie nadszedł. Ktoś spuścił na głowę Louise wiadro z wodą, co zdekoncentrowało ją i rozproszyło zaklęcie.
- Przepraszam panienko! - zawołał mężczyzna będący sprawcą wypadku. Obserwujący to ludzie zaśmiali się delikatnie. Louise natomiast padła na kolana, a już po chwili jej klatka zaczęła unosić się i opadać, jakby dziewczyna płakała. Happy w przypływie współczucia podleciał do niej.
- Głupi Saito. Głupi, głupi! - mruczała pod nosem, wycierając palcami łzy z policzków. - Głupi pies...
- Spokojnie, nie płacz.
- S-Saito...
- Pomogę ci go znaleźć. - zaofiarował się kotek. - Tylko ty mi też pomóż kogoś znaleźć.
- Naprawdę? - spytała z nadzieją, podnosząc na niego swoje zapłakane oczy.
- Aye! - zapewnił salutując łapką. Dziewczyna uśmiechnęła się.
Pewnie szuka swojego właściciela.
- Całkiem miły z ciebie chowaniec. - odpowiedziała, wycierając palcem wskazującym łzę.
- Nie jestem Chowaniec, tylko Happy. Aye Sir!
~*~

- Gdzie on do cholery polazł...Jak cię znajdę głupi psie, to już nigdy nie ujrzysz światła dziennego! - zaklęła pod nosem w innej części miasta, drobna dziewczyna.
Miała ten sam wzrost co Louise i mogłaby uchodzić za jej siostrę bliźniaczkę, gdyby nie różnica w kolorze oczu i włosów. Również jej strój różnił się nieco od tego co nosiła różowowłosa czarodziejka otchłani. Zamiast peleryny był czerwony żakiet, a spódnica była granatowa. Ponadto, pod kołnierzykiem była czarna kokardka a w dłoni trzymała drewniany miecz.
- Ty głupi psie...Niech no ja cię tylko znajdę, Ryuuji!
 ~*~
 - A jak wygląda ten cały Saito? - spytał Happy, okrążając głowę Louise.
- Jak głupi pies. - odparła szorstko, bez chwili zastanowienia krzyżując ręce na piersi.
- Wszystkie psy wyglądają głupio. - stwierdził wyniośle Happy.
- Dokładnie! - potwierdziła rozentuzjazmowana różowowłosa. - Więc...jakby go...Mam! - uderzyła pięścią w otwartą dłoń. - Jest gdzieś tego wzrostu - stanęła na palcach i zakreśliła w powietrzu linię, wysoko nad swoją głową. - Ma czarne włosy z grzywką i niebieskie oczy.
W głowie Happy'ego utworzył się właśnie obraz ogromnego labradora z błękitnymi oczami i gęstą grzywką. Na jego grzbiecie siedziała dodatkowo Chibi-Louise, kurczowo trzymając się obroży z napisanym na niej Saito.
- A coś jeszcze? Co wyróżniałoby go z tłumu?
Dziewczyna przyłożyła sobie palec do brody i zaczęła gorączkowo myśleć, tupiąc jednoczenie nogą. Po chwili pisnęła radośnie i wzniosła do góry palec wskazujący.
- Ma na plecach gadający miecz. I nosi bardzo dziwny strój, więc łatwo go poznać. Dodatkowo jest zboczony, więc pewnie będzie zaglądał gdzieś pod spódniczki dziewczynom. - wokół dziewczyny utworzyła się wojownicza aura, a ona sama wzniosła do góry zaciśniętą pięść. Jej włosy zafalowały wokół głowy niczym macki ośmiornicy - Niech no ja go tylko przyłapię z jakąś dziewczyną...
- A zatłukę na śmierć! - dodał ktoś za ich plecami. Ponieważ zabrzmiało dokładnie jak Louise, od razu spojrzeli w tamtą stronę. Ich oczom musiało ukazać się jakieś magiczne lustro, bo zobaczyli Louise o brązowych włosach i oczach, oraz Happy'ego jako małego tygryska.
- Kim jesteś? - powiedziała Louise, a odbicie powtórzyło za nią.
- Spytałam pierwsza! - zawołały jednocześnie. - Nie, bo ja! Chcesz się bić?! Proszę bardzo!
Louise wyciągnęła różdżkę, gotowa rzucić niszczące zaklęcie, jednak mocny kopniak "lustrzanego odbicia" wybił ją z jej ręki. Nie mając innego wyjścia, wzięła pejcz przeznaczony do karania Saito i zaatakowała. Już po chwili obie dziewczyny skakały sobie do gardeł, wykorzystując do tego całą ulicę.
- To...to jest w pewien sposób przerażające. - stwierdził Happy, unosząc się w powietrzu w bezpiecznej odległości. A przynajmniej tak mu się wydawało, do czasu gdy dostał w głowę kolejno puszką, beczką i stołem. Po tym ostatnim stracił równowagę i poszybował w dół, prosto w ramiona przechodzącej tam osoby.
- Happy! - krzyknął radośnie Natsu, przytulając go. - Już się bałem, że cie zgubiłem!
- Bo zgubiłeś.
- Przepraszam.
- To teraz nieważne! Zrób coś z nimi, bo znowu zwalą zniszczenia na naszą gildię. I chyba pamiętasz co powiedziała Erza?
Natsu zaczął się trząść, a po całym ciele spłynął mu pot. Kiedy tylko się otrząsnął, puścił Happy'iego i pobiegł do kłócących się dziewczyn. Dotarł do nich, kiedy wyrywały sobie nawzajem włosy turlając się w pozostałościach po owocach z okolicznych straganów. Niektóre ze skórek i pestek zadomowiły się w ich długich włosach, a sok zabarwił ich ubrania na nowe kolory. Smoczy zabójca podniósł je nad ziemię, trzymając na wyciągniętych rękach by nie zadrapały mu twarzy, na co miały ogromną ochotę.
- Puść mnie! Muszę tej rudej bździągwie dać nauczkę za podszywanie się pode mnie!
- Wyjęłaś mi to z ust, lukrecjo!
- Spokój! - wrzasnął Natsu, zderzając je obie głowami. - Pójdziecie do baru i wszystko omówicie, dobrze?
~*~
- I wtedy....i wtedy powiedział...że jest na mnie zły! - chlipnęła brązowowłosa, po czym wypiła kolejny kieliszek sake i zaczęła płakać. - Ten Ryuuji jest...jest...
- Tai*hik*guś, jak ja cię*hik*dobrze rozumiem. - wydukała między atakami czkawki Louise. - Saito*hik* on jest takim*hik*...takim...
- Nic nie mów! - wdarła się Taiga i wzniosła do góry kieliszek. - Oby teraz płakali i żałowali, że nie ma nas przy nich, co nas wcale nie obchodzi!
- Dokładnie! - potwierdziła Louise, podnosząc chybotliwą dłonią kieliszek.
- Zdrówko!
Obie jednocześnie wypiły alkohol, skrzywiły się i zaśmiały. Były tak zajęte sobą, że nie zauważyły jak Natsu wszedł do baru z przerzuconymi przez plecy dwoma chłopakami.
- Stary, nie musiałeś mnie walić po głowie. I tak bym przyszedł. - jęknął jeden z nich.
- Potrzebne mi to było do czegoś innego... - mruknął pod nosem Smoczy Zabójca.
- Co?
- Już nic! - krzyknął Natsu i po rzuceniu ich w stronę dziewczyn wybiegł pędem na ulicę.
- Ne-ne, Louise! - zawołała Taiga, odwracając do tyłu głowę.
- Co jest, Taiga? Hik. - spytała różowowłosa, odwracając się w jej stronę.
- Chyba jakieś bezpańskie psy przyszły do nas. Kcha-chacha. - Taiga zaśmiała się donośnie i z pogardą, by po chwili stracić równowagę i spaść z krzesła.
- O czym*hik*mówisz? Hej?! Gdzie jesteś?! Taiga! Nawet ty mnie porzuciłaś?! Nienawidzę cię! - sięgnęła po kolejny kieliszek sake, a po jego opróżnieniu wylądowała na ziemi, obok swojej towarzyszki.
- Przynajmniej nie będzie na mnie krzyczeć w drodze do domu. - odetchnął jeden z nich.
- Te ubrania...są takie brudne...znowu będę musiał je uprać. - powiedział pod nosem drugi, uśmiechając się złowieszczo.
- Przepraszam? - zawołał barman, przechylając się nad kontuarem. - Jesteście z nimi?
- No...
- Tak jakby.
- W takim razie, macie tu rachunek.
- Ale...
- Chłopak, który je tu przyprowadził powiedział, że pokryjecie koszty. On i jego kot...jak im tam było...Nieważne, uregulujcie rachunek.
Chłopcy gdy tylko zobaczyli kolosalną kwotę, załamali się. Wyskubali resztki ze swoich portfeli, w których pająki zaczęły już tworzyć pajęczyny i uregulowali rachunek. Każdy z nich wziął na plecy swoją ukochaną i opuścił bar, kierując się w sobie tylko znaną stronę.
~*~
- Powiedz Louise, dlaczego tak nagle uciekłaś? - zaczął Saito, gdy razem opuszczali miasto.
- O szym ty gadasz? - jęknęła dziewczyna na jego plecach. - To fszystko pszes śiebie.
- Tak tak, wiem. - chłopak zaśmiał się nerwowo. - Wiesz jestem facetem i czasem zdarza mi się obejrzeć za dziewczyną, ale myślę tylko o...
- O szym ty gadasz? - jęknęła podnosząc głowę. - Uciekłam, bo nie chciałeś mi kupić tamtych lodów.
- Co? - Saito obrócił głowę w stronę ukochanej i odkrył, że jej oczy zmieniły kolor, a włosy okazały się być umalowane sokiem z jakiegoś nieznanego mu owocu. - Ty nie jesteś Louise!
- Nabrałam cię! - zanuciła wesoło dziewczyna. - Jestem Aisaka Taiga!
- Gdzie jest Louise?!
- Nie wiem~ Może z Ryuuji'm~
- Mam naprawdę ciężkie życie. -jęknął chłopak, wracając w stronę miasta.
- Może ty mi kupisz lody?
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Po dość...ekchm...długiej przerwie, kolejna część Seiyu żartów. Czy wyszedł lepiej od poprzedniego? Powiedzcie sami.
PS.: Czy tylko mi coraz ciężej znaleźć inspirację?